TAKI widok za oknem... W sumie całkiem pocieszający.
Przynajmniej odrobinę więcej światła wpada do mojej jaskini.
Chciałam napisać tę notkę już rankiem, tak jak chciałam zrobić wiele innych rzeczy. Oczywiście jak zwykle zaspałam, były sprawy ważniejsze, później cały dzień pracy (z najlepszą K.), dopiero teraz zebrałam się w sobie. Słuchając Ed'a, popijając herbatkę i przysypiając odrobinę. Śmiać mi się chce... Śnieg i mróz zaskoczyły drogowców nawet tak wspaniałych jak K, efektem czego musiała za kierownicę wsiadać tylnymi drzwiami... Tylko to sobie wyobraźcie, haha... Ale dobrze, już przechodzimy do rzeczy.
... pełna jest zakrętów, wywijasów, prób i podejść. O samym programie dowiedziałam się... hm. W wakacje dwa lata temu, o ile dobrze pamiętam. Z pewnością w okresie letnim, bo wyraźnie widzę siebie targającą rower pod stromą górkę z telefonem w jednej ręce, rozgorączkowaną z emocji. "O matko, o matko, USA, da się, biedaku!". Nie oszukujmy się, ceny biletów za ocean przerażają zwykłego śmiertelnika, podróżowanie samo w sobie również do najtańszych hobby nie należy, a i o wizę starać się można i starać. A tu taka okazja! Lakoniczną informację wyczytałam na photoblogu dziewczyny, która z programem wybrała się do Niemiec, co z resztą nie wyszło jej na dobre. Pamiętajmy, że złe AuPair doświadczenia również mają miejsce... Tak czy siak, zaczęłam zagłębiać się w temat, marzyć, co to będzie za... ponad DWA LATA! Miałam przecież wtedy swoje szesnaście lat i wnyki w postaci szkoły na nogach. Jednakże edukacja ważna rzecz, więc czekałam! Czasem zapominałam nawet na dłużej lub krócej, mając na głowie inne sprawy. Rok temu, mniej więcej w styczniu, wybrałam się na pierwsze spotkanie informacyjne, agencji Cultural Care. Pozostawiało wiele do życzenia, byłam już pewna, że nie chciałabym korzystać z ich usług, zaczęłam rozglądać się za kimś innym. Znowu nadeszły wakacje, mnóstwo pracy, mnóstwo spotkań ze znajomymi, ale powoli wszyscy oswajali się z faktem, że Kamcia za niedługo wyjeżdża. Jakoś we wrześniu odezwałam się do agencji PROWORK, pani dowiedziawszy się, kiedy chciałabym wyjechać, poprosiła o odezwanie się około marca... Znowu tyle czekania?! Ja wiem, matura i tak dalej, ale miałam już pojęcie, jak wiele jest formalności jeszcze przed otwarciem room'u, ile czasem dziewczyny czekają... Chciałam to trochę przyspieszyć. Trzecie podejście - AuPair in America. Super konsultantka, od ręki zaczęłam wypełnianie aplikacji on-line, wszystko już było na dobrej drodze... kiedy właśnie na niej stanęła moja mała formalna zmora, która mogłabym uniemożliwić mi uzyskanie wizy... Ręce mi po prostu opadły... Sprawa do załatwienia, ale ponad moje siły w obliczu jesiennej deprechy... Odłożyłam to wszystko na jakiś czas, aż w końcu pewnego dnia z ciekawości założyłam konto na AuPairWorld... Teraz już w datach, bo wszystko potoczyło się zdumiewająco szybko!
19/11/2014 - założenie konta na APW.
23/11/2014 - pierwsza aplikacja OD rodziny, trójka dzieciaków, Niemcy, matka z pochodzenia Polka; byli już zdecydowani na mnie, chcieli konkretnej odpowiedzi, jednak nie była to moja wymarzona lokalizacja, z resztą byłam tam głownie z ciekawości; odmówiłam i bardzo dobrze, bo...
24/11/2014 - moja obecna przyszła HF zaaplikowała do mnie. Początkowo byłam nastawiona sceptycznie, a może raczej obojętnie. Nie robiłam sobie wielkich nadziei, bo szukali kogoś na zupełnie inny termin... Jak to możliwe? Przecież APW dopasowuje konta również pod względem terminów... Ano właśnie! Tu tkwi magia całej historii. Jestem bardzo ciekawska. Chciałam sprawdzić,czy znacznie więcej rodzin spełniałoby moje kryteria, gdyby tak zmienić datę na znacznie bliższą... Tym sposobem pokryła się ona z datą mojej rodzinki. Ostatecznie doszliśmy do porozumienia, stwierdzili, że mogą poczekać na mnie do 20 czerwca, ja również mogłam tak nagiąć swój termin. Przeszliśmy do wymiany konkretnych wiadomości zawierających nasze oczekiwania, nasze rodziny (bo byli ciekawi również o moją, za co duży plus). Ogółem - gadka-szmatka, ale przecież całkiem istotna. Co ważne! Mieli wcześniej AuPair, poprosiłam o kontakt do niej.
2/12/2014 - udało nam się w końcu umówić na Skype z I. - poprzednią AuPair rodzinki. Byłam strasznie zestresowana. Po pierwsze, tym jak HostMom zachwalała jej angielski. Po drugie, nigdy wcześniej nie rozmawiałam po angielsku z dziewczyną, haha. Wiem, dziwnie podstawy do obaw, jak się okazało - zupełnie niepotrzebnych. Przywitała mnie uśmiechnięta blondynka, od razu zaczęła zagadywać, opowiadać, zachęcać do pytań. Po 25 minutach rozmowy byłam bardzo usatysfakcjonowana i pożegnałam się z nią z lżejszym sercem. Już wtedy bardzo mi zależało, czułam, że z właśnie tą rodziną chcę spędzić pomaturalny rok.
3/12/2014 - dzień sądu, rozmowa z rodzinką... Jeszcze większy stres, jeszcze bardziej niepotrzebny. Przywitała mnie Y. - mama. W zasadzie tylko uśmiechem, bo nie do końca (prawie wcale, haha) mówi po angielsku. Tak więc ona się uśmiechała, natomiast tata - A. pełnił rolę tłumacza czasem pojawiając się w kadrze. Na łopatki rozłożyło mnie to, o czym poprzedniego dnia uprzedzała I. - jego do bólu hiszpański akcent. Mimo wszystko, co najważniejsze, z łatwością go rozumiałam. Nie do końca pamiętam o czym rozmawialiśmy, ale obgadaliśmy z pewnością parę formalnych rzeczy, trochę pośmialiśmy się z rozkosznie zawstydzonego J., który czasem przybiegał do mamy, cała moja rodzinka przyszła przywitać się z rodziną P. I tak po 30 minutach usłyszałam najlepsze "We want you to be our AuPair". Zaciesz na twarzy, radość w sercu. Super uczucie.
Od tamtej pory utrzymujemy już tylko lakoniczny kontakt, co początkowo trochę mnie mnie straszyło (a co, jeśli o mnie zapomną?!), ale już przeszłam ten etap i po prostu czekam na odpowiedni czas do gorączkowego przygotowywania wyjazdu :)
Wyjeżdżasz do Hiszpanii, dobrze rozumiem?
OdpowiedzUsuńSuper, że wzięłaś sprawy w swoje ręce! Życzę powodzenia ;*