poniedziałek, 22 grudnia 2014

ciutnie prywatnie

Poczułam dziś coś, co śmiało mogłabym nazwać szczęściem.
Zupełnie nie wiem, dlaczego. Nieswojo.


No okej - trochę wiem dlaczego. Zaczynając od początku - podjęłam dziś męską decyzję posprzątania najbardziej zapomnianej w moim pokoju szafki, która (jak się domyślałam) skrywała archaiczne przedmioty i zaskakujące pamiątki. Nie zawiodłam się... Co najwyżej na sobie, uświadamiając, jak strasznym chomikiem jestem. A co chomikuję? W głównej mierze bezwartościowe papiery, kartki, reklamy, powiadomienia... Cała sterta bezużytecznej makulatury, w sumie jakieś dwa worki na śmieci. Serio, a szafka wcale takich wielkich gabarytów nie ma... Mniejsza o to, jak to możliwe.

Jak już wspomniałam, odkopałam również parę wartościowych dla mnie perełek. 
1. List urodzinowy na trzy strony od mojego ukochanego Tima, rozpoczynający się słowami "Dear sweet, awesome, cute Camille". Zasugerowałam to kiedyś w żartach, po czym idealnie w dzień osiemnastych urodzin takie cudo znalazło się w moich rękach. 
2. Specjalne wydanie (w kolorze! halo, bogactwo) amerykańskiej gazetki, na której łamach znalazł się mój artykuł (to naprawdę szumne słowo...) napisany w wieku jakoś tak siedemnastu lat, kiedy to zaczynałam na poważnie swoją fascynację Stanami i uzyskałam swojego pierwszego amerykańskiego pen-pala. Ach, to były czasy. I pierwszy w życiu kawałek ziemi zza oceanu w moich rękach!
3. Różnego rodzaju dyplomiki i listy z podziękowaniami dla mamy uświadamiające mi, że irracjonalnie tak bardzo staram się głównie po to, żeby mogła być ze mnie dumna.

Poza tym zyskałam mnóstwo miejsca na nowe śmietki, super! 


Nie opiszę dziś jeszcze swojej drogi do znalezienia idealnej rodzinki, bo nie mam ani tyle chęci, ani odpowiednio entuzjastycznego nastroju (to zmęczenie, to tylko zmęczenie), ale pozwolę sobie pochwalić się, co sprezentowali mi, ku mojemu zawstydzeniu acz również ogromnej wdzięczności (jestem łasuchem) na święta przyszli hości.


nie było łatwo, zbyt dużo taśmy

Zupełnie nie spodziewałam się, że paczka nadana z Hiszpanii w czwartek przybędzie do mnie już we wtorek w następnym tygodniu. Tym bardziej było mi miło, kiedy po wejściu do pokoju znalazłam na łóżku powyższe zawiniątko z poniższą zawartością:

migdały, migdały, marcepan, migdały
 Tak, moja rodzinka jest z Hiszpanii. Tak, nie było mi miło, tylko wprost skakałam z radości! Wbrew pozorom nie ze względu na same słodycze, ale ze względu na namacalny dowód, że moja idealna rodzinka istnieje i w dodatku polubiła mnie na tyle, żeby zadać sobie trochę trudu na okazanie mi tej sympatii. W paczuszce znalazła się również fotografia HM i J. (chłopca, którym będę się zajmować) w towarzystwie Świętego Mikołaja, opatrzona świątecznymi życzeniami (to chyba było najmilsze :).

Co do samych słodyczy... haha, już wszystkie zostały wypróbowane. Wszystkie na bazie migdałów, wszystkie mega kaloryczne, natomiast ich smak określiłabym jako... specyficzny. Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie jadłam. Po lewej stronie coś, co nazwałam babeczkami ze względu na kształt, miało lekko owocowy smak i chyba było marcepanem, ale głowy nie dam, haha. U góry najlepsze ze wszystkich !! migdały w czymś w rodzaju lukru, sama nie wiem, poświęciłam na nie odrobinę zęba... BYŁO WARTO. Dalej masa migdałowa z dodatkiem żółtka jajka, które bardzo wyraźnie czuć. Najbardziej specyficzna w smaku ze wszystkich. U dołu kolejna masa migdałowa, super tłusta, z kawałkami migdałów. Lekko słodka, pycha. I jeszcze coś, czego nie ma na zdjęciu, migdały w ultratwardym i ultrasłodkim karmelu, yummy również.

Ogółem, baardzo miły dla mnie gest.


yup, milky way, jeszcze bardziej kaloryczny

Tak mniej więcej wygląda ostatnio większość moich wieczorów/nocy... A potem dziwię się ciąży spożywczej! Cóż, wypadałoby wziąć się za siebie, bo studniówki za pasem, a Sz. nie zaakceptuje mnie grubej :D (więc dlaczego zabiera mnie do McDonalda po pracy?! :( )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz