czwartek, 13 sierpnia 2015

uczucia, które można usłyszeć

Taką właśnie definicję muzyki znalazłam, szukając inspiracji dla tytułu tego posta. Stwierdzam, że trafia w sedno. Oczywiście, jeśli rozmawiamy o muzyce DOBREJ. Dającej do zrozumienia już w pierwszych taktach, że artysta, który ją stworzył, chce nam przekazać część siebie, nie tylko podwoić sumę na swoim koncie. 


Wydaje mi się, że przeszłam już przez etapy namiętnego słuchania wszystkich możliwych gatunków muzycznych (poza disco-polo, ale w sumie to nie tak, czy siak podgatunek). Zwykle zmiana jednego na inny była spowodowana przez jedno z dwóch: 1) fakt, że z nudów obiad podchodził mi do gardła i potrzebowałam przeskoku z reggae na rocka; 2) poznanie nowej osoby, która zarażała mnie swoją aktualną miłością. Zawsze lubiłam taką różnorodność i w żaden sposób nie czułam się gorsza od trómetali na przykład, którzy nigdy swojego upodobania nie zdradzali, choćby nie wiem co. 
Jednakże ostatnio jakby pokłóciłam się z muzyką. Sama nie wiem czemu, przestałam słuchać jej do snu, czy przy wykonywaniu codziennych czynności. Może w jakimś stopniu było to spowodowane faktem, że czułam się nieswojo w nowym domu. Nie byłam dość odważna, aby przy codziennych porządkach odpalić jakąś playlistę, bo przecież będę komuś przeszkadzać. Może i tak, ale nie tylko.

Poświęciłam dziś chwilę na refleksję na tym problemem, jeśli tak to mogę nazwać, prasując ubrania. Chciałam odpalić playlistę Kodaline, której słucham namiętnie od kilku dobrych dni. Maszyna jednak zawiodła w tej trudnej misji i moim oczom, a za chwilę i uszom ,ukazał się utwór pt. Staying, zobaczcie:

 

i tak oto przepadłam. Uświadomiłam sobie też, że właśnie takie brzmienia towarzyszą mi nieustannie przez ostatni czas, towarzyszyły też wcześniej. Kodaline, The XX, wszelkiej maści instrumentale... Cała dotychczasowa wędrówka przez wszystkie gatunki miała doprowadzić właśnie tu, do perfekcyjnie skomponowanego tła w połączeniu z nostalgicznym głosem, czasem mocniejszych akcentów. Z tym czuję się najlepiej, co nie znaczy, że nie mogę się czasem odmóżdżyć w rytm najnowszej 20-stki ESKI. 

Niemniej chcę polecić Wam kilka utworów właśnie w tym nostalgicznym, a dla mnie nawet magicznym klimacie.


 

Co ciekawe, przy takich niezbyt energetycznych rytmach, świetnie mi się nawet ćwiczy. 
Sama nie wiem, co chcę wnieść tą notką, jestem chyba po prostu podekscytowana swoim odkryciem na tyle, że musiałam się nim tu z Wami podzielić.

Ostatnie dni były dla mnie trudne i chociaż zbierałam się wiele razy
choćby do ukończenia rozpoczętej już notki z drugiego dnia zwiedzania
wciąż na przeszkodzie stawał mi nieznośny brak zapału i chęci do CZEGOKOLWIEK.
Ozyrysowi, powiedzmy, dzięki - już się wzięłam w kupę i niebawem nadciągam
z zatrzęsieniem notek, beware

2 komentarze:

  1. Kodaline to moja mala milosc ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moją w sobie jakąś magię, to trzeba przyznać ;)
      Jedyni z nielicznych artystów (obok np. Sheeran'a), których absolutnie każdy utwór mi się podoba ;)

      Usuń