poniedziałek, 17 sierpnia 2015

czasami nie da się inaczej, niż pod prąd

STUKNĘŁY MI DZIŚ DWA MIESIĄCE NA MAJORKAŃSKIM PADOLE

Pierwsze co chcę powiedzieć - wow! Szybko... Pomimo wszystkiego, o czym za chwilę napiszę, czas absolutnie mi się tu nie dłuży, wręcz wydaje się przeciekać między palcami jak szalony. To nieco dziwne, ponieważ bardzo tęsknię za bliskimi i nie mogę się doczekać aż ich zobaczę, z drugiej strony może wynikać z faktu, że jednak trochę obawiam się powrotu do Polski.

W POLSCE ZACZNIE SIĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Nie oszukujmy się, tutaj na najbliższy czas jestem ustawiona. Nie przepracowuję się, a jednak praca nieustannie jest i nieustannie spływają za nią pieniądze, relatywnie niemałe. W Polsce będę musiała znowu zatroszczyć się o jakieś źródło gotówki. Większej, niż zwykle, ze względu na planowane studia i wiążącą się z nimi przeprowadzkę. Czasem, kiedy myślę teraz o tym przed zaśnięciem, kręci mi się w głowie. Wiem, że sobie poradzę, ale wiem też, że nie będzie łatwo. Tutaj lodówka nieustannie jest pełna, dziadek idąc do sklepu pyta, czy nie mam na coś ochoty. Rodzinka zabierając mnie ze sobą funduje wszystko. I w sumie wydaje mi się to okej, bo w dużym stopniu im pomagam. Nie lubię jednak, kiedy moja prawdziwa rodzina tak mnie nieustannie wyręcza. Będzie więc trudniej. 

CORAZ LEPIEJ POZNAJĘ SIEBIE

Wbrew pozorom jestem bardzo aspołecznym osobnikiem. Większą część wolnego czasu spędzam tu sama. Pomijając niedziele, kiedy zawsze staram się spotkać z inną aupair, aby nie zwariować, wolę nawet taki stan rzeczy. Lubię pójść sama na plażę i słuchając muzyki lub czytając książkę pozastanawiać się nad sobą. Wiecie, taka głęboka introspekcja, kiedy nikt mi nie przerywa, nie podcina skrzydeł, ale też nie wspiera, nie dodaje otuchy. Każda sprawa rozgrywa się wtedy między mną a mną. Cóż... Wydaje mi się, że największą korzyścią jaka z tego wynikła jest moje coraz częstsze pozytywne myślenie bez niczyjej pomocy. Wiem, śmiesznie może to brzmieć, ale właśnie tak jest. Przechodząc tu trudne chwile na początku mojego pobytu i nie mogąc wyjaśnić nikomu, o co tak właściwie chodzi (bo nikt, kogo znam, nie był w takiej sytuacji) musiałam sama ze sobą przedyskutować sprawę i odnaleźć jasne strony. Żeby się do reszty nie załamać. Teraz jakoś weszło mi to w nawyk.

ODKRYWAM, CO TAK NAPRAWDĘ SPRAWIA MI PRZYJEMNOŚĆ

Wiecie, kiedy kilkanaście lat spędzamy w podobnym miejscu, w otoczeniu tych samych ludzi, zaczynamy robić pewne rzeczy automatycznie, stwarzając iluzję, że faktycznie sprawiają nam one przyjemność. Spotykamy tych samych ludzi, z którymi nawet nie wiemy, o czym rozmawiać. Chodzimy w te same miejsca, choć dawno się nam znudziły. Ja, jeśli spotkam tu kogoś, kogo na ostatnim miejscu określiłabym jako swoją "bratnią duszę", po porostu zrywam kontakt. Z największym prawdopodobieństwem nigdy więcej się nie spotkamy. Wybrałam się ostatnio na nową plażę. Według mapy zapowiadała się ciekawie. Niewielka, w zatoczce, z dala od głównych ośrodków. Była totalnie przeludniona i brudna... Po prostu poszukam alternatywy i więcej tam nie pojadę.

UCZĘ SIĘ TWORZYĆ OKAZJĘ, A NIE ICH OCZEKIWAĆ

Kiedy miałam znajomych na co dzień, często zdarzało mi się jak ostatnia królowa czekać, aż ktoś, a najlepiej kilku ktosiów obrzuci mnie propozycjami spotkania i ciekawego spędzenia czasu. Ja łaskawie wyrażę aprobatę lub nie. Tutaj nie ma tak łatwo. Muszę sama zabiegać, kombinować i urozmaicać sobie czas, jeśli nie chcę spędzić całego wolnego czasu na upalnej wyspie przed komputerem.

ZNAJDUJĘ NOWE ZAINTERESOWANIA

Jeśli już o spędzaniu wolnego czasu mowa, mam go naprawdę dużo. Czasem wygląda on tak, że teoretycznie jestem wolna, bo do J. przychodzi kolega i są tak zajęci sobą, że nic tam po mnie. Idę wtedy do swojego pokoju i co...? A no właśnie. Zaczęłam dbać o swoje ciało wykonując ćwiczenia, na jakie pozwala mi ograniczone miejsce i brak sprzętu. Częściej zaglądam tutaj. Uczę się hiszpańskiego, szlifuję angielski. Po pracy wychodzę i biegam. Czuję się znacznie bardziej aktywna i kreatywna w tej kwestii, niż byłam wcześniej.

WERYFIKUJĘ ZNAJOMOŚCI

W zasadzie nie doznałam jakiegoś szoku, czy rozczarowania.  Nie zaskoczyło mnie szczególnie, kto ma czas na wystosowanie mi krótkiej wiadomości, czy odpowiedzenie na moją. Mimo wszystko, taka rozłąka jest cenna nawet jeśli chodzi o te wartościowe znajomości. Choć tęsknimy jak diabli, wiemy, że już niedługo ten trudny czas się skończy i będziemy dwa razy bardziej cieszyć się swoim towarzystwem. To cenne. 

Skupiłam się (zupełnie nieświadomie) tylko na pozytywnych aspektach tej dwumiesięcznej przygody i na ten moment niech tak zostanie. Jestem  jednak szczęściarą. Poszłam pod ten cholerny prąd, bo nie chciało mi się iść na studia tylko po to, żeby na nie pójść i nie wiedzieć, co ja tam właściwie robię... Bo rodzice każą, bo babcia oczekuje, bo znajomi namawiają, bo pani Basia będzie dumna. Nie. Zrobiłam coś wbrew wszystkim, trochę też wbrew sobie, ale jak widać wyszło mi to całkiem na dobre.
Nieśmiało mogę powiedzieć, że wiem, czemu chcę się poświęcić w najbliższym czasie i to chyba największa dotąd wartość dla mnie. Jeśli tylko mój szalony plan się spełni, pochwalę się Wam tutaj. Tymczasem wracam do pracy nad nim, a Wam zostawiam z wyzwaniem:

Weźta róbta coś szalonego, come on!

1 komentarz:

  1. Oj tak, robienie czegoś co nie jest zgodne z oczekiwaniami innych jest mega:)...jedna taka rzecz na razie przede mną i dużo pracy mnie czeka, ale się niesamowicie cieszę z tego powodu :D
    P.S. Dzięki za odwiedziny:
    http://mojportret.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń